czwartek, 24 lipca 2014

Apokalipsa = Przetrwanie Rozdział III

Joł~! Jest opo, tak się cieszę, że je nareszcie skończyłam :3 I ma prawie 7 stron, rozumiecie! xD Bardzo się przy nim postarałam i mam nadzieję, że się Wam spodoba ^.^ Tak jak teraz myślę, to będę jeszcze góra 2 rozdziały, bo akcja bardzo szybko mi pognała ;-; No ale na szczęście pomysłów nie brakuje xD Zapraszam do czytania i proszę o komentarze :3 :3  < Z góry przepraszam za końcówkę xDDDD >







Shizuo


Obudziły mnie głośne krzyki i zamieszanie wokół mnie. Na początku myślałem, żę to nic takiego i sami dadzą radę, a ja spokojnie wrócę do spania, ale nie. Z wielką niechęcią zwlokłem się z łóżka i poszedłem sprawdzić co się stało. Nie wyspałem się, za cholerę. Przez prawie całą noc dręczyły mnie myśli o tej durnej wszy, cały czas zaprzątał mi głowę, w dodatku nie mogłem pozbyć się tego uczucia niepokoju. Zasnąłem o 5 rano, a teraz mamy godzinę 8, po prostu zajebiście. Pomyślałem zrezygnowany, zmierzając w kierunku zamieszania.
- Co się stało?! - ryknąłem na wszystkich, może nie powinienem tak  głośno, ale jestem w wyjątkowo złym humorze. Dalej nie mogę uwierzyć, że martwiłem się o tę mendę. Przecież nic mu się nie mogło stać... Jest jak to on miał w zwyczaju mówić "Samowystarczalny".
- Heiwajima-san!! Nareszcie pan przyszedł! Proszę zobaczyć  kogo przywiało!-powiedział jakiś chłopak, który dołączył do nas niedawno. Hehe, Heiwajima-san, co. Od razu poprawiło mi to humor. Dzieciak zaczął mnie adorować, odkąd ocaliłem mu tyłek. Jeszcze istnieją dobrze wychowani ludzie co potrafią szanować starszych. Przebiłem się przez tłum ludzi i mój humor prysnął tak szybko jak się pojawił. Przede mną leżał, nikt inny jak Izaya Orihara we własnej osobie. Aż się we mnie zagotowało, ruszyłem na niego z pięścią i wiązką przekleństw na języku, jednak szybko zostałem powstrzymany. Simon przytrzymał mnie za ramiona, a Kishitani stanął przede mną.
-Shinra, Simon, co  Wy do cholery wyprawiacie?!?!?! - wykrzyczałem
- Shizuo-kun! Uspokój się i pomyśl trzeźwo! - powiedział Kishitani z poważnym wyrazem twarzy.  - Spójrz tylko na niego! - krzyknął. Niech mu będzie. Zamknąłem na chwilę oczy i starałem się pomyśleć o czymś przyjemnym, czymś czym nie jest rozgniatanie tej czarnej głowy kijem bejsbolo... Shiiit, uspokój się debilu, skarciłem się. Otworzyłem oczy, poklepałem Simona w geście iż może mnie puścić i podszedłem do dość małej kulki w czarnej kurtce z białym futerkiem. Coś tu nie gra. Podszedłem jeszcze bliżej i zauważyłem małą kałużę krwi. Wyciągnąłem rękę i przekręciłem zimne ciało Orihary na bok. Był cały pokrwawiony w siniakach i rozcięciach. Z jego brzucha wylewała się małym strumyczkiem krew. Oczy miał zamknięte. Jego oddech, płytki i szybki. Ufff, oddycha... Nagle zdałem sobie sprawę, że dłonie mam spocone i trzęsę się. Ze strachu? Nie, ze strachu o ... Izayę? Nie, nie to niemożliwe... Nie teraz czas o tym myśleć.
- Shinra? Co tu się stało? - zapytałem już totalnie poważny, zerkając to na nieprzytomnego informatora to na doktora.
- Sam nie jestem pewien. Jakieś 10 minut temu do mojego pokoju wpadł przestraszony Kida-kun, który wyszedł na poranny patrol, i powiedział, że przed wejściem do naszej kryjówki ktoś leży. Pobiegłem za nim i zobaczyłem Izayę. To na razie tyle co wiem.
- I co z tego?! Lepiej go zostawić niech zdechnie! - zapytałem ze złością - Albo...? Czekaj, może posiadać wiele informacji, które pomogą nam w przetrwaniu! - to może być dobry plan. Jeśli uratujemy mu dupę, będzie musiał spłacić długo wdzięczności. Ale, ale... Przecież to największa menda na świecie, nie sądzę aby chciał się nam odwdzięczyć. Jednak spróbować nie zaszkodzi
- Shizuo-kun! Czyli? Mogę się nim zająć? - zapytał. Cholera, w co ja się pakuję.
- Tak. Simon, Tom-san i Shinra,  weźcie Izayę i... zajmijcie się nim. - rozkazałem. Kurwa, to wszystko wydaje się być jednym wielkim snem. A może ja naprawdę śnię? Jeśli tak to nawet lepiej.
- Cooo!!! Tak nie można! Przecież to jest największa menda w całym Tokio! Nie możemy mu pomóc! - usłyszałem krzyki sprzeciwu, co za ludzie...
 - Ej, wy! - powiedziałem spokojnie - Jest największą wszą w całym Tokio, wszyscy się go boją, ale szanują, jednak jak mam go głęboko w dupie. Nie obchodzi mnie co się z nim stanie, tak było do dzisiaj. Jednak teraz mamy Apokalipsę i każdy człowiek i każda informacja jest nam potrzebna. Wierzcie mi, najchętniej sam bym go zatłukł, ale nie dzisiaj.
- N-no nie, a-ale... - widocznie skończyły im się argumenty. I dobrze.
- Mamy Apokalipsę głąby. Jeśli zdołamy go przeciągnąć na naszą stronę będziemy niepokonani. - powiedziawszy to wróciłem do swojego pokoju i położyłem się spać z myślą iż wydoroślałem. Nie jestem już takim tępym idiotą ganiającym ze znakiem w łapie i rozpierdalającym wszystko na drodze, ale idiotą dalej jestem. Tylko że, kiedy widzę tych wszystkich ludzi, którzy we mnie wierzą, mam ochotę ich chronić... Nic na to nie poradzę. Tylko do jasnej cholery, jak ja mam przetrwać, kiedy ta durna wesz będzie mieszkała ze mną pod jednym dachem.


Izaya


Moje ciało przechodziły konwulsyjne dreszcze, zbierało mi się na wymioty. Nie potrafiłem zapanować nad swoim ciałem. Nie słuchało mnie. Te czerwone oczy wwiercały się we mnie i powoli zbliżały się do mnie ze wszystkich stron. Weź się w garść! Pomyślałem. Nie jestem jakąś tępą ciotą, żeby nawet nie móc uciec! Jakimś cudem wstałem, jednak było za późno, byli już za blisko. Jeden z nich wyciągną do mnie swoje ręce, w niektórych miejscach zgnite. Moje nozdrza wypełnił odór rozkładu i śmierci. Zakrztusiłem się nim i ze strachem zacząłem myśleć o ucieczce. Zaczęli drapać mnie swoimi rękoma. Byli coraz bliżej, a ja nie potrafiłem niczego zrobić. Nagle usłyszałem głośny huk. Zombi nie wiedziały co się dzieje, ich ruchy przestały być tak skoordynowane, rozkojarzyły się. Właśnie na coś takiego czekałem. Szybko wyślizgnąłem się z otaczających mnie trupów i pognałem przed siebie. Już dawno nie byłem tak szczęśliwy. Jednak nie cieszyłem się długo. Zombie były wszędzie. Dosłownie. Kiedy mnie zobaczyły, zaczęły iść w moim kierunku, jednak coś mi tu nie pasowało... One nie miały czerwonych oczu, nie były skoordynowane. Skarciłem się za myślenie o takich pierdołach w takim czasie. Nie zatrzymałem się, tylko pędziłem dalej ile sił. Zawsze myślałem, że Zombie to jakieś popierdółki, będą wolne i głupie. Myliłem się. Były znacznie szybsze niż by się mogło wydawać. Dreptały mi po piętach. Więc postanowiłem wbiegać do ciasnych i krętych uliczek, aby je zgubić, jednak nie dały się. W pewnym momencie obróciłem się za siebie aby sprawdzić jak wygląda sytuacja i to właśnie był mój błąd. Poczułem przeszywający ból w prawym boku. Przewróciłem się i wpadłem na ścianę. Ślepy zaułek. Nie jest dobrze. Spojrzałem w dół, mój bok przeszywał gruby, ostry drewniany kołek, ze szpikulcami wychodzącymi z boku. Szybko oszacowałem sytuację. Jeśli wyjmę kołek teraz, będzie to strasznie bolało i krew poleci jak z kranu, co mnie bardzo spowolni. Postanowiłem go zostawić. pozbierałem się z ziemi jak najszybciej mogłem i zacząłem szukać sposobu aby się stąd wydostać. Zombie dobiegły do mnie w mgnieniu oka. Zaczęły mnie bić. Tak, zombie zaczęły mnie bić. Dostałem kilka ciosów w głowę, wiele kopniaków w mój i tak już pokiereszowany brzuch, nie miały litości, a ja straciłem wszelkie siły. Adrenalina, która dodała mi sił aby uciec, teraz opuszczałam moje ciało. Powieki stały się ciężkie, a ciało ociężałe. Nie potrafiłem się obronić. W ferworze walki usłyszałem to ;
- O-r-i-h-a-r-a
- I-z-a-y-a
- Z-a-b-i-ć
- I-z-a-y-a
Zacząłem się trząść, straciłem wszelką nadzieję. Czyli oni planowali mnie zabić. To nie przypadek. Zauważyłam kilku z nich, jak zaczęli się schylać. Jeden z nich wziął moją bezwładną rękę i przyłożył ją do ust. W jednej chwili przypomniało mi się co oznacza jeno ugryzienie. Nie ma bata! Nie umrę w takim miejscu! Takie myśli zaczęły wypełniać moją głowę. Ostatkami sił wyjąłem nóż awaryjny z mojego buta. Cóż właściwie nie można tego nazwać nożem. To motylek, firmy Benchmade. Włożyłem go tam dla żartu, nie pomyślałbym że uratuje mi życie. Mimo iż ten nóż nie nadaje się do walki, jest kurewsko ostry. Otworzyłem go i zamachnąłem się, odcinając zombie rękę. Odskoczył ode mnie momentalnie. Wstałem i zacząłem się rozglądać. Znalazłem, drabinka na wysokości około metra 70, powinienem dać radę doskoczyć. Spojrzałem na chmarę zombie i zacząłem działać. To moja jedyna szansa, nie dam się tak łatwo, te wszystkie walki z Shizu-chanem nie poszły na marne. Jestem zajebiście wytrzymały. Zacząłem ciąć wszystko co było na mojej drodze, musiałem się nieźle namachać żeby cokolwiek pociąć tym nożem, ale co poradzić. Zombie ocierały się o mnie zdrapując ze mnie skórę, jednak żaden mnie nie ugryzł.  Jakimś cudem podszedłem do drabinki. Starałem się jakoś doskoczyć, ale byłem za słaby. Zombi było mnóstwo. Gdzie tylko spojrzeć żywe trupy. Rozłupałem łeb jednemu zombiakowi i nadarzyła się idealne okazja do ucieczki. Skupiłem się i w ten skok włożyłem wszystkie siły jakie mi jeszcze pozostały. Udało się. Złapałem szczebel i powoli zacząłem się podciągać. Coś nagle złapało mnie za nogę i za cholerę nie chciało puścić. Spojrzałem w dół i co zobaczyłem? Jakiegoś zombiaka bez ręki który złapał moją nogę i nie chciał puścić. Kopnąłem go w twarz i spadł na ziemię roztrzaskując tym samym swoją głowę. Wdrapałem się na górę budynku, powoli wstałem i na chwiejnych krokiem poszedłem przed siebie. Zombie nie dały mi spokoju do świtu, ciągle słyszałem obok siebie ich powarkiwania  kroki, jednak kiedy wzeszło słońce wszystko ucichło. Nigdzie nie widziałem, żadnego żyjącego trupa. Jak na zawołanie wszystkie zniknęły. Doszedłem pod jakiś budynek, już nawet nie wiem czego, byłem wyczerpany. To naprawdę niesamowite, że udało mi się przeżyć. Przeszedłem jeszcze kilka metrów i nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Upadłem z impetem na ziemię. Powieki same mi się zamykały, oznaka dużego wykrwawienia. Byłem zbyt zmęczony aby myśleć co będzie dalej. Pochłonęła mnie ciemność. Ciemność bez bólu i zmartwień.


Shizuo


Wstałem o godzinie 17, nieźle mi się spało. Obudziłem się i wiedziałem, że zdarzenia dzisiejszego ranka nie były snem. Niestety. Odkładając wizytę u doktorka do maksimum, poszedłem zjeść obiad na śniadanie, odwiedziłem prawie wszystkich mieszkańców i postanowiłem, że dość uciekania. Poszedłem do części szpitalnej. Kiedy tak teraz myślę, to mamy najlepszą opiekę medyczną. Shinra się strasznie zawziął, kiedy zdał sobie sprawę, że nie moż ebrać udziału w wyprawach, więc obiecał iż stworzy dla nas szpital,w którym wyleczy każdego rannego. Sprawdza się do czsu, kiedy przyniesiemy zakażonego. Zakażony to osoba, która została ugryziona przez zombie, w więcej niż jednym miejscu. Dlaczego w więcej niż jednym miejscu? Ponieważ, kiedy osoba ma jedno ugryzienie, na przykład na ręce, jeśli w ciągu 5 minut odetniemy jej rękę trucizna nie rozprzestrzeni się. Jednak ta metoda nie działa kiedy zombie ugryzie kogoś w brzuch, lub w inną część ciała, której nie da się odciąć. Brutalne, ale prawidziwe.
- Oooo, Shizuo-kun~! Jak miło Cię widzieć! Jak się spało? - Hmmm, wnioskując po jego humorze, wszystko się udało. Po humorze doktorka, można wywnioskować jak poszła operacja.
- Spało się świetnie. I.. Jak tam nasz... PACJENT? - zapytałem, zaciskając zęby. Jednak dalej nie mogę uwierzyć, że mu pomagamy. Ahhh. I to w dodatku po moim zapewnieniu, że jego informacje nam się przydadzą. Tylko spokojnie.
- Ekhem, Shizuo, spokojnie. Rana na brzuchu bardzo mnie martwiła, jednak nie była tak poważna  jak się spodziewałem, inne rany nie były tak poważne, jednak powrót do zdrowia zajmie mu trochę czasu. Tylko, że bardziej martwię się o jego stan  psychiczny, niż o jego ciało.
 - Co masz na myśli? - stan psychiczny? O co mu biega?
- Kiedy zaczynałem operację, obudził się kilka razy i krzyczał, że tym razem go nie dostaną, za każdym razem gdy wypowiadał te słowa, zwijał się w kulkę i zaczynał się trząść, czasem nawet błagał aby nie robiły mu krzywdy. Nie jestem pewien, ponieważ nie jestem psychiatrą, jednak może się okazać iż kiedy się obudzi nie będzie już tym samym Izayą Oriharą, którym był i którego znamy.
- A-aha... - nie wiedziałem co mam na to powiedzieć. Doznał aż takiego szoku? Co tam się wydarzyło? Z takimi myślami wyszedłem z gabinetu i powędrowałem na dwór. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. To oznacza iż zombie staną się bardziej aktywne. Tak jest zawsze. Kiedy słońce wstaje, ledwo się poruszają, są jakieś ospałe, jednak kiedy słońce zachodzi, stają się bardzo aktywne i zaczynają polować. W tedy właśnie wszyscy ludzie zmuszeni są siedzieć w domach. My mamy się dobrze ponieważ mamy bazę na jednym z najwyższych budynków, więc zombie łatwo tu nie dotrą. Gorzej mają ludzie, którzy chowają się w normalnych domach. Muszą być bardzo cicho, ponieważ zombie mają bardzo wyczulony zmysł słuchu. Właśnie z tego powodu nie często używamy broni palnej. Posługujemy się tylko bronią białą. Ehhhh, wzięło mi się na rozmyślania. Wygląda na to że chcę uciec od tego co powiedział Shinra. Ale co to ma dokładnie znaczyć? Nie będzie już tym Izayą? Czyli co? Jak mam to rozumieć? Tyle pytań, zero odpowiedzi... Nagle poczułem się wyczerpany. Poszedłem do swojego pokoju i padłem na  łóżko. Momentalnie zasnąłem.
                                                                                 ·
                                                                                 ·
                                                                                 ·
                                                                                 · 
                                                                                 ·
                                                                                 · 
                                                                                 ·
                                                                                 ·
                                                                                 ·
7 Godzin później, 2 AM

Hei...-san! ....Wajima-sa! Heiwajima-san!! Proszę się obudzić! -usłyszałem głośny głos koło o=mojego ucha. Podskoczyłem na łóżku i o mało nie dostałem zawału.
- Do cholery! Co się drzesz?!
- P-przepraszam, ale nie potrafiłem pana dobudzić a Shinra-san kazał  mi pana natychmiast przyprowadzić. - spojrzałem na chłopaka, poznałem go,  Mikado Ryuugamine, za słaby na wyprawy, więc pomaga Shinrze w szpitalu. W dupę, czego on ode mnie chce o tej godzinie?!
- Ehhh. Sorry młody, jestem trochę drażliwy kiedy zostanę obudzony, nie bierz tego do siebie. Poczekaj chwilę, muszę się ogarnąć i zaraz pójdziemy. Zmieniłem szybko gacie, wziąłem nowy T-shirt i ruszyłem za Mikado.
- A nie wiesz może co się stało, że teraz mnie wzywa? - zapytałem, jakby nie patrzeć przerwał mój sen, więc trochę mnie to zaciekawiło
- Ehmmm, Shinra-san powiedział, że lepiej abyś zobaczył to na własne oczy i nie mam pisnąć ani słówka..
- Więc to tak. - po tym nie wymieniliśmy już ani słowa, po prostu podążałem za młodym. Kiedy w końcu dotarliśmy, Ryuugamine zapukał i powoli weszliśmy do pokoju.
- No, jesteście nareszcie!
- Shinra? O co chodzi? - nie lubię owijać w bawełnę, więc zapytałem się wprost.
- No więc jakby Ci to powiedzieć... -wyglądał na zmieszanego
- Jak to jak? Najprościej jak się da! - zaczął mnie irytować
- wziął głęboki oddech- Izaya się obudził - co.... zawrzało we mnie, ruszyłem przed siebie
- Shizuo-kun! Uspokój się! Zanim zaczniesz rozrabiać muszę Ci o czymś powiedzieć! - nie zważałem na protesty doktorka. Dotarłem do cienkiej zasłonki i jednym mocnym ruchem odsunąłem ją.
-Shizuo! -skarcił mnie, jednak nie robiło to na mnie wrażenia, więc zignorowałem go. Za nią stało łóżko a  na niej mała postać. Wyciągnąłem rękę aby go dotknąć, ale szybko mi umknęło i pobiegło do kąta. Nie ma wątpliwości te ruchy. To na pewno on, Izaya.
- Uspokój się! Niczego nie rozumiesz! Przestraszysz go! - zawołał Kishitani. podszedłem do Orihary i już zamachałem się ręką kiedy w ciemnym kącie mignęły jego oczy. Przerażone i zagubione oczy. Te same, jednak inne.


Wiem że koniec zajebiście chamski, ale tak wyszło xDDD Przepraszam xD Mam nadzieję, że się spodobało :3

                                                                                                   Pozdrowionka Nanako